"Cassandra", czyli (Santa) Klaus to zwyrol
Autor: Katarzyna Strawińska
Data polskiego wydania: 27.11.2024
Kategoria: kryminał, sensacja, thriller (według Lubimy Czytać)
Liczba stron: 304
ISBN: 9788383627564
Język: polski
Tłumaczenie:-
Mieliście kiedyś tak, że obejrzeliście dokument o sprawie Nataschy Kampusch i pomyśleliście sobie “Kurwa, to jest zajebiste. Napiszę o tym książkę.”? No właśnie, ja też nie.
Mam tylko jedno pytanie. Skąd tak dobre opinie o tej książce? Czy ktoś byłby mi to w stanie w miarę sensownie wytłumaczyć? Wszędzie widzę recenzje pokroju “Ta książka mnie złamała, płakałam co chwilę.” albo “To jest wspaniałe, mocne, ściskające serce.” Gdzie? Bo jedyne co uroniło łzę podczas czytania tej książki to moje szare komórki.
“Cassandra” to opowieść o porwanej nastolatce, która chcąc pomóc nieznajomemu włożyć szafkę do samochodu, zostaje wepchnięta do bagażnika i wywieziona nie wiadomo gdzie. Okazuje się, że była ona prezentem urodzinowym dla (Santa) Klausa, mężczyzny starszego od niej o jakieś 20 lat. Cała fabuła kręci się wokół Cassandry przebywającej w willi (Santa) Klausa, jej katordze i problemach psychicznych. Czy aby na pewno?
Bohaterowie są nijacy, wiemy o nich mało… za mało... dużo za mało,,. Cassandra ma 17 lat, blond włosy, trenuje pływanie i jest drobnej postury (trochę się to wyklucza, ale ok). (Santa) Klaus ma 37 lat, jest politykiem i chorym pojebem. To tyle. To wszystko, co wiemy.
Nie wiemy jakim politykiem jest (Santa) Klaus, jaki urząd sprawuje. Nie wiemy, skąd ma kupę hajsu i czym dokładnie się zajmuje (może notorycznie spotyka na swojej drodze skrzata z całym garnuszkiem złota. Who knows?). Jest parę wzmianek, że siedzi w biurze i pracuje, ale co dokładnie robi? Nie wiem i się raczej nie dowiem.
Wiemy jak nazywają się rodzice Cassandry, ale nie wiemy już jakie relacje z nimi miała. Pozostawieni jesteśmy z niedosytem i brakiem jakiejkolwiek wiedzy o bohaterach. Klaus ma wahania nastroju. Przez większość czasu bawi się w kata, ale potem okazuje łaskę swojej ofierze, bo ma dobry humor. (Może spotkał tego skrzata ze złotem).
Cassandra zachowuje się irracjonalnie. Na jednej stronie ma przebłysk świadomości i chce uciec, a parę zdań dalej pyta się Klausa czy jest szczęśliwa, bo „on wie najlepiej”. What the hell girl? Zdecyduj się. (Santa) Klaus zły czy (Santa) Klaus dobry.
Nie wiem, czy autorka nie miała pomysłu, czy taki był zamysł, ale nie poznajemy nawet procesu “łamania” ofiary od samego początku. Nie wiemy jak sytuację znosiła Cassandra przez pierwsze dni i tygodnie bycia porwaną. Nie wiemy, czy próbowała uciekać, stawiać się, walczyć o swoje. Nie wiemy, czy (Santa) Klaus na początku starał się być miły, a potem pokazał swoją prawdziwą twarz czy zawsze był potworem. Dlaczego? Bo jest przeskok czasowy o pół roku...
W jednym momencie narrator sugeruje, że miał miejsce czyn zabroniony na literę G, ściągany z artykułu 197 kodeksu karnego, a stronę dalej dowiadujemy się, że Cassandra dostała 20 pasów.
W pewnym momencie jest wspomniane, że Klaus chce posiąść Cassandre (tak bardzo jak Mort chciał zmacać stópki króla Juliana), ale się powstrzymuje. Dlaczego? Czeka do ślubu, bo wtedy będzie musiała się mu oddać „dobrowolnie”. Bo zadaniem żony jest zadowolić męża.
Zaręczyny głównych bohaterów to cyrk na kółkach. Klaus zakłada Cassie pierścionek, a ona w chwili buntu, zdejmuje go i rzuca nim o podłogę. Co robi Klaus? Przyszywa jej pierścionek do palca białą nicią…Ummm
(Tężec who? Gangrena who? Zakażenie who?)
Klaus w noc poślubną dopuszcza się czynu zabronionego na literę G, a cała ta scena jest napisana bez emocji, bez większego zastanowienia. Nie wylewa się z niej ból i rozpacz. Ona jest, ale mogłoby niej nie być. Czytając zakończenie miałam jedno wielkie WHAT THE FUCK? wypisane na twarzy. Laska próbuje uciec, a (Santa) Klaus wpycha ją do bagażnika, przywozi do domu, dokonuje czynu zabronionego na literę G i wrzuca Cassie do piwnicy. Typ ją skatował i jak wraca po nią, do tej pseudo komórki Harry’ego Pottera, to jest w szoku, bo ta umarła…
Jeszcze to wspomnienie, że on chciał Cassie, bo to córka jego byłej, która go zdradziła… seriously? Już pomijam fakt, że Klaus podawał Cassie jakieś narkotyki. Oczywiście nie wiemy jakie, wiemy tylko, że leciała jej krew z nosa, a dragi dostawała z wodą. (I słyszała głosy… dużoooo głosów)
Niby w książce dzieje się dużo, ale miałam wrażenie, że nie dzieje się nic. Wstawki związane z rodzicami Cassandry i śledztwem w związku z jej zaginięciem, są źle wyegzekwowane i niepotrzebne, bo nie są rozwinięte. Fabuła jest pogmatwana, a skoki między miejscami akcji to chyba robił sam Doctor Strange, bo tak zagiętej linii czasowej to dawno nie widziałam. My nawet nie wiemy, gdzie się akcja dzieje. Możemy podejrzewać, że w USA, bo Cassandra została wywieziona na drugi koniec stanu, ale jakiego to już na próżno w treści szukać.
Mam ogromny problem z tą książką, bo to temat ważny i powinno się o tym pisać. Jest tylko jedno ale...
To temat, o którym trzeba umieć napisać. To nie jest romans biurowy czy mafijny. Tu się rozchodzi o przemoc (psychiczną, fizyczna i seksualną), porwanie i traumy. Taką tematykę trzeba dobrze ugryźć, trzeba umieć przedstawić emocje i opisać jak to wszystko działa, a tego tu zabrakło. Przedstawienie syndromu sztokholmskiego woła tu o pomstę do nieba.
Mam wrażenie, że ta książka serio została napisana, bo autorka dostała weny po obejrzeniu dokumentu albo przesłuchaniu podcastu o porwaniu. (Oczywiście mogę się mylić).
Wystarczyłby tu dobry betareader, który miałby jaja i powiedział “Nie, to jest złe."
Brakuje tu warsztatu, korekty i redakcji. (Biorąc pod uwagę wydawnictwo, to jakoś mnie to nie dziwi).
Mam małą propozycję…
Pisanie o takiej tematyce zostawmy bardziej doświadczonym pisarzom, którzy potrafią się wczuć w rolę ofiary i oprawcy. Pisarzom, którzy wiedzą, co i jak i potrafią zrobić dobry research. Pisarzom, którzy mają odrobinę dobrego smaku i wiedzą, jak takie coś wyegzekwować.
Zawiodłam się, bo potencjał był i został całkowicie zmarnowany.
Komentarze
Prześlij komentarz